¤...Nightmare...¤ |
Wysłany: Sob 13:16, 30 Wrz 2006 Temat postu: |
|
kiedyś chciałam być sławną piosenkarką i aktorką... no i może gdybym robiła wszystko w tym kierunQ, przechadzałabym się teraz po czerwonym dywanie gwiazd ^^
a może byłabym siedemnastoletnią alkoholiczką i narkomanką rozczulającą się nad swoją porażką związaną z wydaniem pierwszej płyty, której nikt nie chciał Qpić...
no tego się już nie dowiemy... ^^
moja mama chciała żebym była lekarzem :/ a jak mówię jej, że może zdawałabym biologię na maturzę ( ale nie po ty by iść na doktora ) to cały czas wmawia mi, że to bardzo trudny przedmiot i może lepiej gdybym przyłożyła się do historii (bo ona jest niewątpliwie łatwiejsza lol) :/ eh... zrozumieć rodziców...
wiem, że nie spełnię wszystkich oczekiwań moich rodziców... ale chciałabym żeby mogli kiedyś powiedzieć, że są ze nie dumni...
ale z tego co sama dla siebie wybiorę...
prosząc ich o jakąs radę nie błagam przecież o kierowaniem całym moim życiem...:/
zbyt wiele ode mnie wymagają... czemu mam być najlepsze we wszystkim ? ojejejQ... by mogli pochwalić się znajomym że mają madrą córeczkę ? eh.... |
|
malaria-deicide |
Wysłany: Czw 12:05, 28 Wrz 2006 Temat postu: O odnajdywaniu własnych marzeń |
|
Jak byłam mała marzyłam o tym, żeby zostać weterynarzem. Nie ważne było dla mnie że to niemożliwe z powodu obezwładniającej fobii kości i wstrętu do bebechów. Potem chciałam być piosenkarką. Nigdy nie chciałam być aktorką, a modelki miałam w głębokim poważaniu. Chciałam mieć dom, duży, na wsi, ukończyć studia biologiczne, wyjść za mąż za pewnego Anglika, mieć dzieci. Bo moja matka mi te marzenia wpoiła. Piosenkarkę odepchnęła na drugi plan.
Myślę że warto obejrzeć film "Biały Oleander", bardzo dobry film, na dodatek mój ulubiony bo opisuje ten sam model rodziny co był w moim domu.
Wracając do marzeń, wyrastając z dzieciństwa, w pewnym momencie zdałam sobie sprawę że gdyby moje marzenia się spełniły byłaby to niesamowita w swojej sile kara losu. Bo nie chciałam tego, wydawało mi się że będzie tak wspaniale... uwolniłam się od marzeń matki i zaczęłam rozpaczliwie szukać swoich. Zdałam sobie sprawę że nie wytrzymałabym na wsi, do tego w dużym domu... tu jestem minimalistką. Małe mieszkanko, w dzielnicy będącej niemal przedmieściem, niezbyt bogate żeby nie powiedzieć biedne życie. Taaaak. I żadnego Anglika. Stwierdziłam że nie dam się wydać za mąż za z góry już umówionego chłopaka.
Po odseparowaniu się od matki zaczęłam tworzyć własny światopogląd i nawiązała się walka, bo matka nie chciała tracić władzy. Gdy raz w życiu znalazłam pasję, gdy wreszcie mnie coś zaczęło wyciągać z życiowej depresji (być może spowodowanej właśnie życiem z marzeniami, które tak naprawdę mnie krzywdziły?), zaczęła to skutecznie niszczyć. Z pogardą odnosiła się do marzenia o śpiewaniu, byciu tą artystką, z pogardą mówiła o tańcu i teatrze (muzycznym, a co!), z pogardą zaczęła mówić nawet o pomocy. No ale w końcu się wściekłam i teraz prawie codziennie mam rozmowy z mamuśką pod tytułem "Coś się dzieje niedobrego, oddalamy się od siebie". Niech się głupia męczy, władzy nie ma. Może mi gadać. Nie robi to na mnie wrażenia. A matka do tego stopnia walczy, że nawet mi zaczęła zabraniać chodzić do teatru, bo niby to za późno wracam. Aha. Jasne. Poprzednio nie było że za późno.
Ostatnio zrobiła mi awanturę że się kreuję na taką chętną do pomocy, wyzwała mnie od "Chrystusic" i że tak naprawdę to jestem egoistyczną idiotką.
Czasem bardzo trudno jest walczyć o własne marzenia. I trzeba czasem zrobić w marzeniach remanent, czy nie wdarły się przypadkiem czyjeś.
No wiem, że takie stosunki rodzinne nie są wcale tak rozpowrzechnione jakby się wydawało osobie, która w tym bagnie siedzi i nie może się wygrzebać (chociaż stara się i jak na razie szuka pomocnej i życzliwej ręki, której by się uczepiła gwrantując sobie w ten sposób, że nagle się wszystko nie omsknie i nie wpadnie jeszcze głębiej).
Pomijając już moje marzenie o nieśmiertelności i wampiryzmie No ale każdy świr ma prawo do wariackich marzeń |
|